Mi-14PŁ właśnie zakończyły służbę


Lotnicy mówili o nich kałasznikowy, bo tak jak słynny sowiecki karabin były nie do zdarcia. Porównywali je też do wahadłowca Columbia – ze względu na solidne gabaryty i nasycenie nowoczesnymi systemami. Śmigłowce zwalczania okrętów podwodnych Mi-14PŁ służyły w Wojsku Polskim przez ponad 40 lat. Aż do końca sierpnia. Tego dnia loty zaplanowane zostały na drugą część dnia, tak więc do Darłowa przyjeżdżamy późnym popołudniem. Przy bramie do 44 Bazy Lotnictwa Morskiego czekają na nas pilot-dowódca klucza i jeden z techników pokładowych. Obydwaj mają duże doświadczenie, Mi-14PŁ znają od podszewki, ale... do rozmowy potrzebuję kogoś starszego. Kogoś, kto pamięta początki tych maszyn w darłowskiej jednostce. Lotnicy przez chwilę się zastanawiają. No, jest ktoś taki! Był pilotem, lata temu przeszedł na emeryturę i mieszka w bloku, o tu zaraz... Nazywa się Janusz Janukowicz. Szybki telefon. Czy zgodziłby się na rozmowę. O Czternastkach? Zawsze! Bo do tych maszyn w Darłowie nie podchodzi się po prostu jak do śmigłowców. Są trochę jak towarzysze długiej podróży. Podróży, która trwa już 42 lata.
 

Pierwsze Mi-14PŁ trafiły do Darłowa w 1983 roku. Zastąpiły śmigłowce Mi-4ME, eksploatowane od połowy lat sześćdziesiątych.
Tymczasem dojeżdżamy na miejsce. Parkujemy tuż pod wieżą kontroli lotów. W przylegającym budynku trwa odprawa przed popołudniowymi zadaniami. Mamy czas, by z bliska przyjrzeć się śmigłowcom. Idziemy do pobliskiego hangaru. Tam obchodzimy maszynę dookoła, a potem wchodzimy do wnętrza. Przysiadam na fotelu drugiego pilota i omiatam wzrokiem kokpit. Dziesiątki przycisków i przełączników – wszystkie opisane cyrylicą.

Ja sam uczyłem się rosyjskiego, więc nie miałem większych problemów z ich odczytaniem. Młodsi piloci po Szkole Orląt przychodzą do nas z angielskim i muszą się uczyć przełączników na pamięć. Ale mają swoje sposoby, radzą sobie... Zawsze też mogą liczyć na naszą pomoc – uśmiecha się kpt. pil. Jarosław Thiede, dowódca klucza śmigłowców ZOP.

Na Mi-14PŁ lata już od ponad 18 lat. Na fotelu drugiego, a potem pierwszego pilota spędził prawie 2 tys. godzin. To dwie trzecie jego dotychczasowego nalotu. Dziś latał nie będzie, więc ma czas, by o Czternastkach poopowiadać.

To śmigłowiec bardzo wdzięczny w pilotażu, choć podatny na boczne wiatry i temperaturę. Ze względu na ciężar, trzeba się z nim obchodzić bardzo delikatnie – podkreśla oficer.

Załoga maszyny liczy od czterech do pięciu osób. Z przodu – tak jak my teraz – siedzą pierwszy i drugi pilot. Pomiędzy nimi technik pokładowy. W tylnej części jeden bądź dwóch nawigatorów. Wszystko zależy od tego, jak skomplikowana jest misja, na którą została wysłana maszyna. Nawigatorzy pełnią zarazem funkcję oficerów taktycznych. Kiedy rozpoczyna się poszukiwanie okrętu podwodnego, zaczynają grać w załodze pierwsze skrzypce. To właśnie oni bowiem obsługują specjalistyczny sprzęt.

Okrętu najczęściej poszukujemy w parach, ale może to robić też pojedynczy śmigłowiec. Zwykle też współpracujemy z jednostkami nawodnymi – tłumaczy kmdr ppor. Karol Szprendałowicz, starszy nawigator grupy lotniczej, a zarazem nawigator-oficer taktyczny, który na Mi-14PŁ lata od przeszło trzech dekad.

Zadania ZOP załoga może realizować na trzy sposoby. Śmigłowiec ma wbudowany sonar, którego antenę opuszcza się do wody. Emituje ona sygnał, a ten odbija się od przeszkody i wraca do urządzenia. W ten właśnie sposób można namierzyć poruszający się pod wodą okręt. Innym sposobem jest wrzucenie do morza pław hydroakustycznych, które zbierają rozchodzące się pod powierzchnią sygnały. Czternastka ma też detektor anomalii magnetycznych. W latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych Czternastka uchodziła za prawdziwy cud techniki. 

Czas jednak nieubłaganie mijał, Czternastki się starzały, a lotnicy coraz głośniej mówili o potrzebie zmiany. Wreszcie ich słowa zaczęły się materializować.

„Świat nas widział, świat o nas słyszał”

Dziś będziemy świadkami jednego z ostatnich lotów Mi-14PŁ. Można nawet powiedzieć, że za kilka godzin domknie się najważniejszy rozdział tej historii, bo załoga po raz ostatni wzbije się w powietrze, by zaliczyć szkolenie. Potem zostaną już tylko loty okazjonalne – choćby udział w paradzie z okazji Święta Wojska Polskiego.

Tymczasem powoli kończy się odprawa. Załoga schodzi do magazynu, gdzie lotnicy pobierają sprzęt wysokościowo-ratowniczy. W pakiecie każdy otrzymuje aparat oddechowy z trzyminutowym zapasem powietrza – to na wypadek, gdyby śmigłowiec awaryjnie lądował i dostał się pod wodę. Do tego świeca sygnalizacyjna w wersji dziennej i nocnej, rakietnica, nóż, którym można przeciąć pasy, liny, ale też wystawić go do słońca, by odbił światło i puścił sygnał dla ekip poszukiwawczych, radiostacja. Każdy z lotników zakłada na siebie specjalną uprząż z kamizelką ratunkową. W magazynie czekają też na nich spadochrony.

Kiedy formalnościom staje się zadość, załoga idzie do śmigłowca. Maszyna jest sprawdzana przez techników, potem lotnicy zajmują swoje miejsca i wykonują próbny oblot tuż nad lotniskiem. Następnie jeszcze na moment Czternastka przysiada na płycie, wreszcie podrywa się z niej na dobre i rusza w kierunku morza. Pierwszy z dzisiejszych lotów trwa niespełna godzinę.

Loty nad morzem są dość specyficzne – przyznaje kpt. mar. Wiktor Mrzygłód, dowódca Mi-14PŁ. – Przede wszystkim brak tam naturalnych punktów odniesienia. Dodatkowo, kiedy pogoda się psuje, może nam zniknąć sprzed oczu horyzont. A jeśli jeszcze pod nami nie ma kutrów czy statków, łatwo ulec złudzeniom wzrokowym i błędnie ocenić choćby wysokość. Dlatego w takich przypadkach należy skupić się na przyrządach. Na tym, co do nas mówią, jakie informacje nam przekazują... – dodaje.

Dzień powoli dobiega końca, pakujemy się. Tymczasem przed pilotami jeszcze kilka lotów. Na domknięcie długiej historii. 

Kpt mar. Thiede: – Sentyment jest wielki, bo z Mi-14PŁ wiąże się niemal cała moja służba. Te śmigłowce wychowały wiele lotniczych pokoleń. Były świetnymi maszynami, ale czas płynie nieubłaganie. Technologia poszła mocno do przodu. Czas się więc z Czternastkami żegnać.

Epilog

Ostatni rozdział tej opowieści miał zostać dopisany w pierwszy piątek września. Na ten dzień w Darłowie została zaplanowana uroczystość z okazji 60-lecia użytkowania przez Polskę śmigłowców ZOP i 65-lecia eksploatacji śmigłowców w marynarce wojennej. Według pierwotnych planów jedna z Czternastek miała zostać zaprezentowana na miejskim rynku. Ostatecznie jednak do tego nie doszło. Uroczystość co prawda odbyła się, ale miała o wiele skromniejszy wymiar niż pierwotnie zakładali organizatorzy. Powód? Dokładnie tego dnia na drugim końcu Polski został pochowany ppłk Maciej „Slab” Krakowian – pilot F-16, który zginął tragicznie podczas próby przed Air Show w Radomiu.

I tak jedne z najbardziej rozpoznawalnych śmigłowców morskich przeszły do historii.

Źródło: polska-zbrojna.pl

 

 

 

 

 

 

 

 

Komentarze