Lufthansa ma pomysł na Linie lotnicze Brussels Airlines

Linie lotnicze Brussels Airlines powstały na bazie zlikwidowanego w 2006 roku narodowego belgijskiego przewoźnika Sabeny. W 2016 linię przejęła Lufthansa, bo w ten sposób mogła zdominować lotnisko w Brukseli. I to nie był dobry pomysł. Teraz Lufthansa ma nowy, Brussels będzie bardziej samodzielny. Belgijska linia lata z Brukseli na dwa polskie lotniska – warszawskie Lotnisko Chopina i na krakowskie Balice. Kiedy jeszcze Brussels były linią niezależną, z pomysłami rozwoju siatki w Afryce miło było wsiadać do ich samolotów. Kompetentna obsługa, punktualne rejsy, przyzwoity serwis na pokładzie. Ale Lufthansa miała inny pomysł na belgijskiego przewoźnika — postanowiła sprowadzić je do statusu linii niskokosztowej i zintegrować ze stworzonym Eurowings, siostrzaną linią niemiecką, która low costem nigdy się nie stała, bo praca w Niemczech jest zbyt droga. W Brussels reakcja była natychmiastowa: odchodzili kolejni szefowie, którzy nie mogli się porozumieć z zarządem właściciela, załoga na pokładzie się przerzedziła, a serwis na pokładzie praktycznie zniknął i z tyłu samolotu nie różni się od Ryanaira, no może nie jest tak nachalnie marketingowo, bo ogranicza się do demonstracji procedur bezpieczeństwa i komunikatów kiedy zapiąć pasy.Lufthansa postanowiła jednak utrzymać połączenia długodystansowe z Brukseli, bo jest na nie rynek i nie wszyscy chcą lecieć do Monachium czy Frankfurtu, bądź Zurichu, aby polecieć dalej w świat. Kiedy więc okazało się, że połączenia długodystansowe Eurowings nie wypaliły, Lufthansa przeniosła do Brussels samolot A330-300, którym Belgowie mieli latać między innymi do Waszyngtonu. Rejs planowo miał trwać 8-8,5 godzin. W ostatni poniedziałek, 24 czerwca samolot wystartował z Brukseli, ale nie doleciał, bo zawrócił w połowie drogi do Waszyngtonu. Zawracanie samolotów do portów startowych nie jest niczym nadzwyczajnym i zdarza się wówczas, gdy pilot dostrzeże jakąś usterkę, ktoś na pokładzie zachoruje, bądź zachowuje się nie tak, jak powinien i zagraża bezpieczeństwu lotu. Alternatywą jest lądowanie w najbliższym porcie, w tym wypadku byłaby to Islandia.Tym razem było inaczej. Pasażerowie dowiedzieli się, że nie mogą wylądować w USA, bo samolot jest nowiutki i nie ma jeszcze rejestracji amerykańskiej. Tymczasem nowiutki nie był, ponieważ do marca 2019 latał we flocie Lufthansy, a od 19 maja został przerejestrowany do floty Eurowings Brussels. Wszystko wskazuje więc na to, że amerykańska Federalna Agencja Lotnictwa (FAA) dopatrzyła się braku jakichś dokumentów i nie zezwoliła na lądowanie maszyny. Dla Brussels to potężny koszt. Każdy z pasażerów, który wyleciał z Brukseli musiał otrzymać 600 euro odszkodowania, podobnie z tymi, którzy czekali na odlot w Waszyngtonie. Do tego dochodzą koszty hoteli, utrzymania załóg, zapewnienia transportu, nie mówiąc już o zużytym paliwie. Jeśli założymy, że na każdym z tych rejsów było po 250 pasażerów, to samo odszkodowanie obciążyło budżet Brussels na 300 tys. euro. Pozostałe wydatki zapewne drugie tyle. Kto zawinił ? Bałagan w Lufthansie, która nie dopatrzyła właściwej rejestracji samolotu czy w Eurowings, a może wątpliwości w samym Brussels?. Podczas swojego Dnia Rynku Kapitałowego 24 czerwca Lufthansa poinformowała, że Eurowings zrezygnuje z własnych połączeń długodystansowych, które zostaną zintegrowane z siatką linii - matki i wstrzymana zostanie integracja z Brussels. Jednocześnie prezes Grupy Lufthansa, Carsten Spohr przyznał, że kwestia przejęcia czarterowego niemieckiego Condora, to raczej fakt medialny, chociaż jeszcze 2 tygodnie temu w Seulu mówił inaczej. W każdym razie Eurowings ma się skupić na krótkodystansowych rejsach europejskich i przejdzie ostre cięcie kosztów. Zaś Brussels nie grozi już rebranding, co Lufthansa planowała wcześniej.Co te zmiany oznaczają dla pasażerów ? —Wojna cenowa na rynku europejskim nie będzie trwała wiecznie – jest przekonany Carsten Spohr. Czyli, że jeszcze przez jakiś czas w Europie polecimy tanio, ale będzie mniej wygodnie, niż dotychczas. Może z wyjątkiem Brussels Airlines, gdzie low-costowy model zupełnie się nie przyjął.Źródło: rp.pl

Komentarze

Prześlij komentarz