LOT zbierał pieniądze na naprawę samolotu wśród pasażerów czyli problemy wizerunkowe przewoźnika

Pasażerowie PLL LOT chcący wrócić z Pekinu do Warszawy po 10 godzinach opóźnienia lotu musieli zrzucić się, by przewoźnik zapłacił mechanikowi za naprawę. Teraz z powodu kilkuset dolarów LOT ma medialną burzę i kolejną już w krótkim czasie poważną rysę na wizerunku. Takie problemy powinno rozwiązywać się poza pasażerami, bo myślenie, że tego rodzaju informacja nie dotrze do mediów świadczy o braku wyobraźni - uważają eksperci od PR, wizerunku i marketingu. W weekend, tuż przed odlotem Boeinga 787 Dreamlinera Polskich Linii Lotniczych LOT z Pekinu do Warszawy okazało się, że samolot ma usterkę pomp hydraulicznych - stwierdzono wyciek płynu. Pompę trzeba było wymienić. Naprawa trwała około 10 godzin, a pasażerowie czekali na opóźniony wylot do Polski, na czas usunięcia usterki zapewniono im zakwaterowanie. Tym, którzy nie chcieli oczekiwać zaoferowano przebukowanie biletów na inny lot. Pracownik Boeinga, który wymieniał pompę zażądał od przedstawicieli PLL LOT na miejscu zapłaty za naprawę w gotówce, nie interesowała go ani płatność kartą ani przelew. Miało to być ok. 1300 zł. Jeden z pracowników polskiego przewoźnika, tzw. station manager chcąc jak najszybciej rozładować sytuację i przyspieszyć wylot samolotu do Polski poprosił o pomoc pasażerów samolotu. Zwrócił się do kilku z nich, by pożyczyli mu brakujące pieniądze. Zebrał je od czterech osób. Samolot został naprawiony i wyleciał z Pekinu o godz. 13 czasu polskiego. Do Warszawy przyleciał ok. godz. 22. Planowo miał być w poniedziałek około godz. 11.40. Najpierw przedstawiciele PLL LOT zaprzeczyli doniesieniom o tym, że pasażerowie musieli „zrzucić się” na naprawę samolotu. W wydanym komunikacie wprost stwierdzono, że te informacje są nieprawdziwe. Z kolei rzecznik spółki Adrian Kubicki przekonywał w mediach, że „pasażerowie mogli źle ocenić zaistniałą sytuację”. Uzasadniano, że żądanie zapłaty za naprawę gotówką nie mogło mieć miejsca, bo umowa PLL LOT z Boeingiem zakłada rozliczenia bezgotówkowe. Mimo tych zapewnień okazało się ostatecznie, że na lotnisku w Warszawie na pasażerów samolotu z Pekinu czeka członek zarządu PLL LOT ds. operacyjnych Maciej Wilk. Przeprosił on wszystkich uczestników lotu za zaistniałą sytuację i zwrócił im wszystkie pożyczone pieniądze. Osoby te otrzymały też - w ramach rekompensaty - vouchery na dodatkowy przelot. Po tym jak kolejne media zaczęły podawać informacje o sytuacji na lotnisku w Pekinie, przedstawiciele PLL LOT zmienili ton komunikacji. Jak zapewnił rzecznik PLL LOT w rozmowie z PAP, "nie akceptujemy takiego zachowania, jakiego dopuścił się nasz przedstawiciel w Pekinie. Z pewnością wyciągniemy wobec niego konsekwencje, ale raczej nie będą to konsekwencje finansowe, bo to nie jest kwestia odpowiedzialności finansowej" - powiedział Kubicki.Rzecznik dodał, że może to być upomnienie lub nagana, jednak zanim zapadnie jakakolwiek decyzja o konsekwencjach dla pracownika, przeprowadzona zostanie z nim rozmowa. "Chcemy się dowiedzieć, co nim powodowało i co ma na własną obronę" - zapewnił. Kubicki podkreślił przy tym, że "przeprowadzona przez przedstawiciela LOT-u w Pekinie zbiórka pieniędzy na naprawę dreamlinera, nie dotyczyła wszystkich (249 - PAP) pasażerów, tylko była adresowana do czterech konkretnych osób". "To nie była wielka zbiórka, jak podano w mediach" - zapewnił rzecznik. O usterce dreamlinera w Pekinie poinformowali radio RMF FM pasażerowie. Mieli oni czekać na wylot od godz. 3 w nocy polskiego czasu. LOT zapewnił, że "pasażerowie, którzy nie chcą czekać na start dreamlinera, mogą przebukować swoje bilety na inne połączenia". O usterce dreamlinera w Pekinie poinformowali radio RMF FM pasażerowie. Mieli oni czekać na wylot od godz. 3 w nocy polskiego czasu. LOT zapewnił, że "pasażerowie, którzy nie chcą czekać na start dreamlinera, mogą przebukować swoje bilety na inne połączenia". Eksperci z agencji reklamowych i PR w rozmowie z Wirtualnemedia.pl nie zostawiają suchej nitki na polskich liniach lotniczych. Dla Szymona Gutkowskiego, dyrektora zarządzającego agencji DDB&Tribal Warszawa sprawa wydaje się oczywista, bo ta sytuacja nigdy nie powinna mieć miejsca. - Jest to kolejna poważna rysa na wizerunku narodowego przewoźnika. Taka zaradność byłaby godna pochwały u kierowcy autobusu z trzeciego świata, ale tych krajów na szczęście jest na mapie coraz mniej. Nie chcę się jednak pastwić nad LOTem, bo diagnoza jest tak ewidentna, że aż niezręcznie o tym mówić. Myślę, że jest to symptom głębszego problemu, czyli ogólnego obniżenia standardów biznesowych w spółkach Skarbu Państwa. Zrzucanie odpowiedzialności, na przedstawiciela LOTu wydaje się być zbyt proste - podkreśla Gutkowski. W podobnym tonie wypowiada się Piotr Czarnowski, prezes agencji First PR, dla którego ta sprawa jest pod każdym względem tak absurdalnie nieprawdopodobna, że gdyby chodziło o jakąkolwiek inną linię, to by nie uwierzył. Przypomina, że samolot objęty jest serwisem producenta, dostęp, montaż i ewentualne rozliczenia części zamiennych regulowane są ściśle odpowiednimi procedurami, muszą być precyzyjnie udokumentowane i z pewnością nie są gotówkowe. Wszyscy, którzy pracują w lotnictwie wiedzą o tym. Źródło: wirtulanemedia.pl

Komentarze