Przegląd prasy

Druga młodość LOT-u 

Po zdjęciu kagańca Brukseli LOT zamierza nie tylko gonić uciekających mu konkurentów, lecz także rozpocząć prawdziwą zagraniczną ekspansję. To plany ambitne, by nie rzec ryzykowne. Ale jeśli się powiodą, nasz przewoźnik mocno zyska na wartości.
Już nie tylko Pekin, i to ledwie trzy razy w tygodniu, ale takie metropolie, jak Singapur, Seul, Tokio i Bangkok. I w samych Chinach Szanghaj oraz Shenzhen. W końcu Azja to najszybciej rosnący rynek świata i trzeba tam być. Z kolei w Ameryce do Chicago i Nowego Jorku, gdzie do tej pory latał LOT, dołączą Boston, Miami, Waszyngton i San Francisco. Część z wymienionych kierunków ma być obsługiwana już w przyszłym roku, kiedy flotę LOT-u wzmocnią dwa długodystansowe dreamlinery. LOT chce mieć kilkanaście nowych połączeń rocznie. Taki jest wymóg resortu skarbu. Nieźle jak na linię, która dwa lata temu stała nad grobem i musiała się zgodzić na drastyczne cięcia, żeby uzyskać zgodę Brukseli na pomoc publiczną.Głównym architektem zmian w firmie jest Sebastian Mikosz, 42-letni wielbiciel muzyki klasycznej i japońskiej sztuki walki aikido. Rozmawiamy w siedzibie spółki, na ostatnim piętrze futurystycznego biurowca zaprojektowanego przez światowej sławy architekta Stefana Kuryłowicza, nieżyjącego już fana awiacji i pilota. Budynek nie jest już własnością LOT-u. Jak wiele innych aktywów został sprzedany, by ratować firmę przed bankructwem. Mikosz zaraża rozmówców wigorem i optymizmem. Sypie pomysłami i przykładami zagranicznych firm. – Za pięć lat LOT ma być dwa razy większy zarówno pod względem przychodów, liczby połączeń, jak i wielkości floty – mówi. Na dziś Mikosz chce lepiej wykorzystać obecny potencjał samolotów, wrócić na część skasowanych europejskich tras i zwiększyć częstotliwość rejsów. Rozwijane mają być głównie połączenia z portu w Warszawie. O szczegółach nie chce jeszcze rozmawiać. I trudno mu się dziwić, o siatkę połączeń trwa bitwa. Prezydenci i prezesi lotnisk nie szczędzą wysiłków, żeby postawić na swoim. Jan Pamuła, prezes krakowskiego lotniska w Balicach, człowiek bardzo wpływowy, były polityk Kongresu Liberalno-Demokratycznego, domaga się przywrócenia połączeń zamorskich. Przekonywał Mikosza, że LOT powinien obsługiwać latających do Ameryki Podhalan i Słowaków.


– To rentowne połączenie, ale tylko przez dwa letnie miesiące. Poza tym lotnisko w Krakowie ma za krótki pas, by Dreamliner mógł z niego wystartować – odpowiada za każdym razem Mikosz. Lokalne naciski to zmora LOT-u. Sejm roi się od interpelacji w sprawie otwierania nowych połączeń. Firma ma latać do Jeleniej Góry, codziennie i koniec. – Kogokolwiek spotkam, to zawsze daje mi listę pięciu miast, gdzie LOT musi latać. Dlaczego? Bo byłem tam trzy razy. Aha, to mi zostało jeszcze 99 997 biletów do sprzedania – opowiada Sebastian Mikosz. 
Więcej na ten temat można przeczytać w najnowszym wydaniu tygodnika "Wprost"

Komentarze