Ze śmigłem na pan
Przesiadka z
limuzyn do śmigłowców nie przebiegła tak gładko, jak się wydawało. Miało być
szybko i bezpiecznie, jest pięć wypadków w tym roku i pięć ofiar w ciągu
miesiąca. Do piątku 13 września i 13 minuty lotu Robinsona R44
obowiązywała teoria mówiąca, że śmigło to najbardziej bezpieczne latadło.
Że co prawda nie wiadomo, jak może latać coś, co nie ma skrzydeł, ale ważne, że
nie spada. A tu najbezpieczniejszy z bezpiecznych R44 spadł jak
kamień niedaleko Kościerzyny. Miesiąc później kolejna katastrofa i dwie
ofiary – niedługo po starcie prywatny śmigłowiec runął na las w pobliżu
Nowego Miasta nad Wartą. Katastrofa zagadkowa – niewykluczone, że doszło do
awarii i pilot próbował lądować na polanie. – Wyjątkowo feralny rok –
twierdzą eksperci Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych, choć
w środowisku zaczęły pojawiać się głosy, że przeciągana struna zawsze
kiedyś pęka. Szczególnie głośno było o pierwszym wypadku. Zginął
w nim znany pomorski biznesmen, prywatnie mąż posłanki PiS.
O przyczynach mówi się już ciszej. Nie tylko dlatego, że raport na temat
katastrofy jeszcze nie jest gotowy, ale wiadomo – trudno mówić o błędach
popełnionych przez zmarłych. W lotniczym środowisku można usłyszeć, że
mógł to być „wypadek smoleński” – pilot poleciał mimo złych warunków, namawiany
przez jednego z pasażerów, stracił orientację we mgle, zawadził
o kable energetyczne i runął na ziemię podwoziem do góry. Więcej na polityka.pl
Komentarze
Prześlij komentarz