Stolicę
Wielkiej Brytanii obsługuje obecnie pięć lotnisk: Heathrow, Gatwick, Stansted,
Luton i London City. Władze Londynu chciały rozpocząć budowę kolejnego,
supernowoczesnego lotniska London Britannia. Jednak zdaniem niezależnej
"Airport Commission" lepiej rozbudować już istniejące porty, niż
topić pieniądze w nowym projekcie. Poważnym argumentem za nowym lotniskiem jest
wciąż zwiększająca się liczba pasażerów. Heathrow działa na 98 proc. i stoi na
granicy swoich możliwości jeśli chodzi o przepustowość. London Britannia miało
powstać na sztucznej wyspie u ujścia Tamizy. Przez brytyjską prasę sztuczna
wyspa została złośliwie nazwana "Boris Island", ponieważ burmistrz
Londynu Boris Johnson jest jednym z pomysłodawców i gorącym orędownikiem tego
nowatorskiego projektu. Jednak olbrzymie koszty budowy lotniska - 47 mld funtów
(ok. 230 mld zł), sprawiają, że jest ono zupełnie nieopłacalne - uważają
krytycy projektu. Sir Howard Davies - przewodniczący "Airport
Commission" uważa, że bardziej racjonalne będzie rozbudowanie dotychczas
istniejących lotnisk - dobudowanie nowych pasów do startów i lądowań na
lotniskach Heathrow, Gatwick i Stansted. Burmistrz Johnson z kolei argumentuje,
że rozbudowa dotychczasowych lotnisk byłaby "katastrofą" zwłaszcza
dla okolicznych mieszkańców. Chce też by komisja rozważyła całkowite zamkniecie
lotniska Heathrow, na terenie którego miało by powstać osiedle mieszkaniowe.
Nowy port lotniczy miałby dać też 200 tys. nowych miejsc pracy. Jednak zdaniem
analityków rynku lotniczego budowa London Britannia jest zbyt droga i zbyt
skomplikowana, a 7-letni czas budowy absolutnie nierealny. Chociaż przyznają,
iż lotnisko na wyspie u ujścia Tamizy - z dala od zabudowań mieszkalnych oraz
zamkniecie uciążliwego lotniska Heathrow może zyskać poparcie londyńczyków i
stać się jednym z tematów wyborów parlamentarnych w 2015 roku. Źródło: ekonomia.rp.pl
Komentarze
Prześlij komentarz