Czy branża lotnicza USA powinna otworzyć się na chińskie inwestycje?

W ramach dążenia do tworzenia w USA nowych miejsc pracy, Prezydent Trump przedstawia Chiny jako wroga, ale setki amerykańskich obywateli - w takich stanach, jak Minnesota, Teksas i Wisconsin – jest wdzięcznych chińskim pracodawcom za ich stworzone przez nich etaty. W ciągu ostatnich 10 lat chińscy inwestorzy przejęli trzy słynne marki produkujące statki powietrzne segmentu lotnictwa ogólnego: Cirrus, Enstrom i Mooney. Pod kontrolą firm Państwa Środka znalazły się też europejskie spółki, takie jak Acro, AIM Altitude, Diamond Aircraft, Gardner Aerospace, SR Technics czy Thompson Aero Seating. Jeszcze jedno pokolonie wstecz, propozycje sprzedaży tego typu "narodowych aktywów" obcokrajowcom, a co dopiero podmiotom z kraju kontrolowanego przez partię komunistyczną, wywołałyby oburzenie. Dzisiaj, gdy krajowym inwestorom brakuje zasobów finansowych, aby dokapitalizować biznes i przyspieszyć jego rozwój, chińskie pieniądze są mile widziane. Przekształciły one Cirrusa z rodzinnej firmy w przedsiębiorstwo zdolne do rozwoju, certyfikacji i produkcji jednosilnikowego odrzutowca biznesowego. Gardner - bliski upadku dekadę temu - rozwija się w Wielkiej Brytanii i buduje fabrykę w Chinach. Oczywiście istnieją potencjalne wady tego rozwiązania, jednak jak dotąd, ci, którzy kupili zachodnie firmy, zdają się doceniać zarówno kapitał ludzki, jak i dostęp do lokalnego łańcucha dostaw, który towarzyszy ich nabywaniu. Poza tym w chińskim sektorze lotniczym brakuje niezbędnych umiejętności rzemieślniczych w wysoce wyspecjalizowanych dziedzinach, takich np. jak produkcja kompozytów. Relacje z Pekinem są bardzo złożone, tym bardziej, że Państwo Środka jest kluczowym rynkiem eksportowym dla zachodniego przemysłu lotniczego, a pieniądze z Chin okazują się znaczącym zyskiem dla firm oferujących innowacyjne produkty, napędy i wizję, które nie mogą znaleźć dokapitalizowania na rodzimym rynku. Źródło: FlightGlobal

Komentarze